wtorek, 15 kwietnia 2014

"Oh Boy! -lekki i inteligentny portret pokolenia "



Me: zielona sałatka ze słonecznikiem, z dessingiem cytrynowo-koperkowym +omlecik isok owocowy
Friend: grzanki z truskwakami smarowała konfiturami i rzecz jasna sok

A to Wszystsko w Kino Kultura .


I po tym Wszytskim ..
Obejrzałyśmy film  "Oh Boy!"

Chociaż film jest dość mocno osadzony we współczesności, to wątek historyczny ma w nim niebagatelne znaczenie. Twórca pokazuje nam, że dzisiejszy Berlin nie jest tym samym miejscem, co w czasie wojny, czy nawet podczas podziału na NRD i RFN. Zmieniło się wszystko, czego symbolem jest postać starszego mężczyzny z baru. Powrócił do stolicy po sześćdziesięciu latach i – jak sam przyznaje – zna niemiecki, ale nie rozumie co ludzie do niego mówią. Dawnych Niemiec już nie ma, zmarły śmiercią naturalną.A Gartner pokazuje nadaremne starania niemców,usprawiedliwiania zza zbrodnie wojenne poprzez kiczowaty fil niemca zakochującego się w żydówce,głębokich spektaklach artystów,którzy tylko sami potrafią odczytać głębię swojej twórczośći...

Naprawdę świetna kreacja Toma Schillinga !  Jako wiecznie niezdecydowany Niko Fischer jest niezwykle autentyczny, nie musi nawet wiele mówić, abyśmy mu uwierzyli. Ból istnienia ma wypisany na twarzy.

Niko  rozpoczyna dzień od zerwania z dziewczyną. Nie podaje konkretnego powodu rozstania, nie widać, by w jakimkolwiek stopniu przejął się tą sytuacją. Jednak, kolejne wypadki pechowego dnia wzbudzają u niego większe emocje. Psycholog, stwierdziwszy u Niko zaburzenia psychiczne i problem alkoholowy, nie wydaje mu prawa jazdy. Na koncie bankowym nie ma ani grosza, ponieważ ojciec odciął go od pieniędzy. Nie sprostał jego oczekiwaniom – Niko zrezygnował ze studiów prawniczych i od dwóch lat nie jest w stanie podjąć decyzji, jak jego życie ma wyglądać. Dodatkowo ładna dziewczyna, spotkana w kawiarni, okazuje się być dawną koleżanką ze szkoły, która z powodu nadwagi była przez niego przezywana i ignorowana.

Nie będziecie pokładać się ze śmiechu,ale na pewno uśmiechniecie się nie raz na tym filmie ;-) Tak myślę sobie...jak wielkie są oczekiwania wobec naszego pokolenia od pokolenia naszych rodziców.Mamy o wiele więcej możliwości..jesteśmy wręcz "skazani na sukces",co wielu z nas przytłacza.Niko,jak i wielu z nas boi się zmarnowania szansy.Strach przed porażką paraliżuje ludzi.
Uciekając przed tym czego chcemy..tylko stracimy cenny czas.Przeżyjmy taki czarno-biały dzień nad sowim życiem i dorośnijmy-niekórym wystarczy tylko jeden dzień bez kawy ;-) ...

To bardzo udany komediodramat. Zasłużenie był odkryciem ubiegłorocznych Europejskich Nagród Filmowych. To pełna ironii, podszyta finezyjnym humorem, uniwersalna, słodko-gorzka opowieść o naszym pokoleniu- zdolnych i leniwych. Jeden dzień może zmienić wiele w życiu człowieka. I pamiętajcie, nigdy, ale to nigdy, nie wyśmiewajcie otyłych koleżanek w szkole podstawowej, bo możecie się zdziwić, gdy spotkacie je dziesięć lat później.




niedziela, 23 marca 2014

Sex at the Big City

Nowe......świeżo rozpakowane....... będziemy oglądać ♥





Że też nikt na to nie wpadł…


No więc, dzisiaj wieczorem zostałam zaproszona na spontaniczną imprezę. Sms od przyjaciółki: „Hej, jesteśmy u mnie, ja, Kasia, Maciek, wpadaj, weź może Marcina”. Impreza odbywała się niedaleko miejsca w którym byłam, na jednej z głównych żoliborskich ulic, więc, nie zważając na fragment o Marcinie, który jest zaledwie moim kumplem, w dodatku mieszkającym pod Warszawą i niemożliwym do ściągnięcia, odpisałam „jasne, już jadę”. Szybki skok do Żabki, jakieś drinki i po 20 minutach byłam, gdzie być powinnam- w opuszczonej na weekend kawalerce brata kolegi. Jeden drobny szkopuł- byliśmy w siódemkę. Zrozumiałam, dlaczego miałam zabrać Marcina: na wstępie dowiedziałam się po prostu: „no cóż, kochanie, nie powiedziałam ci, że będą same pary, ale cóż, może jakoś wytrzymasz”. Jako że za towarzyszkę miałam pełną butelkę wysokoprocentowego trunku, jasne, wytrzymałam. Gorzej było, gdy trunek ten dostawał się w ręce niepowołane, tzn. inne niż moje- alkohol natychmiast wywoływał najmniej pożądane z reakcji: przytulanie, memłanie uszek, pieszczenie się: „oj, kochanieńkie moje, śśśśliczne moje”. Alkohol skutecznie wygrzebywał pokłady tajonej w codziennej rutynie miłośności, która dla osoby niewygodnie pojedynczej bywała nie do zniesienia. Czułe próby znalezienia mi właściwego miejsca, czynione przez przyjaciółkę niewiele pomagały: „chcesz być moją parą? będę twoją parą”, wypowiadane przez przysuwającą się do mnie, uroczą, niebieskooką blondynkę, dzwonią mi w uszach do tej pory.


Pójdzie banał, ale to ważny banał: kiedy wracałam w środku nocy chłodnymi ulicami Żoliborza I couldn’t help but wonder: 
do you have to be with someone to really be someone?




sobota, 15 marca 2014

- Krata i Garnitur -




Heat - H&M  //  Jacket - Zara  // Shirt - Retro // Pants - Kantrie // Shoes - Kazar // Bag - Mango


sobota, 8 marca 2014

czwartek, 6 marca 2014

NIKE AIR REVOLUTION SKY HI

Well I blatantly couldn’t resist, could I? Say hello to my brand new kicks!!! I bought these Nike Air Revolution Sky Hi‘s last week - and here it is :)))


Good thing I did though, as these badboys are selling out fast! Or at least in my diddy size.. I think I read somewhere that all shops order in less of the very small and larger sizes, as they’re less popular, so naturally they sell out quickest as there’s less stock to sell.. Aaaannnnywaaaay… AREN’T THEY AWESOME?




I’m really happy I got them in this colourway, too. Really old school and eighties, and I think the white, chunky freshness of it offers a nice juxtaposition to the rest of my clothing style. Although admittedly I’m already tempted with the other variations, they’re all lush.



I love them.

niedziela, 23 lutego 2014

Session "ZARA"


Jedziemy... zdjęcia robiliśmy w Studio Dach,stroje from Zara.Atmosfera pełnego skupienia...Sesja trwała ok. 5 godzin.
Podziękowania dla:
Piotr Gawor/Foto.
make up - Małgorzata Wojtowicz
hair - Emilia Łucka - Chemist Academy of Hair Design
postprod. - Łukasz Kendryna -
Lukasz Kendryna - Photography Retouching
Digital Art



piątek, 14 lutego 2014

THE BIG BANG VALENITNES






Dzień świętego Walentego, dla ateistycznej niepoznaki zwany walentynkami.

Niewielu zauważa jednak, że medialno-reklamowa romantyczna ofensywa  atakuje również wszystkich tych, którzy miłości nie pojmują wyłącznie w kategoriach erotycznych.

Z odbiornika wydobywał festiwal seks-propagandy, przerywany przypomnieniami o zbliżającym się rychło czternastym dniu lutego.
Aż trzy kolejno następujące po sobie spoty reklamowe miały zachęcić mnie lub mojego nieistniejącego męża do zakupu tabletek, dzięki którym nie będzie on miał już „problemów z męskością”. Kilka tygodni temu myślałam jeszcze, że coraz częstsza emisja reklam różnorakich specyfików działających „do godziny od zażycia” wynika z jakiejś plagi impotencji. Skoro jednak w tygodniu kończącym się walentynkami tego typu reklamy  pojawiają się jeszcze częściej wiem już, że to jedynie próba stworzenia czegoś na kształt szału seks-zakupów przypominającego grudniowy szał przedświąteczny, który już dawno mistrzowie marketingu wszczepili Polakom jako obowiązkowy element „przygotowań do świąt”.

Szał dotyczy oczywiście nie tylko „medykamentów” dla mężczyzn. Wszak żeby wszystko było „w porządku w walentynkową noc”, również i ja powinnam o wszystko zadbać. Dlatego zaraz po reklamach dotyczących „wznoszących się żagli” usłyszałam następujące zdanie: „czy wiesz już, czy Twoje walentynki będą bezpieczne”? Dość wystraszona próbowałam przypomnieć sobie jak najprędzej, jakie zagrożenia mogą na mnie czekać tego wyjątkowego dnia. Zafrapowana wsłuchałam się więc w słowa sympatycznej Pani, która zmysłowym głosem uświadomiła mi na czym owo niebezpieczeństwo polega. Otóż w walentynkową noc mogłabym zajść w ciążę, więc lepiej abym się przed tym „zabezpieczyła” (sic!), tak aby „nie tylko on mógł skupić się na przyjemności”.

Przypomniałam sobie program nadawany w jednej z telewizji śniadaniowych. Znana aktorka ubolewała w nim, że rzadko ma czas na „intymność”. Prowadzący spijał głupawe słowa z jej nabrzmiałych od silikonu ust. A ja zadawałam sobie tylko pytanie – dlaczego niby miałoby mnie to obchodzić?!

Walntynki to bardzo ładny, choć świeży i importowany zwyczaj. Trudno jest więc nie ulec modzie na obdarowywanie się z tej okazji prezentami. Zwykle robię zakupy przez Internet, uruchomiłam więc komputer, by znaleźć stosowny upominek. Znalezienie strony z prezentami nie nastręcza większej trudności, niemal na każdym dużym portalu można za pomocą jednego kliknięcia zdecydować czy chcesz zamówić prezent „dla niej” czy „dla niego”. Doprawdy nie wiem co mnie podkusiło, by po radiowo-telewizyjnych doświadczeniach  szukać prezentu z pomocą sieci! Jako prezent dla męża internet zaproponował mi ręcznik z odciśniętym śladem kobiecych warg (reklamujący go model nie pozostawił złudzeń, na co mój mąż miałby go sobie założyć), bokserki z serduszkiem, i pen-drive z napisem druga część prezentu wieczorem ilustrowany dodatkowo roznegliżowanymi tylnymi częściami ciała jakiejś kobiety. Wyłączyłam również i komputer.

Nie wiem kiedy to się stało.
Pamiętam, że jeszcze naprawdę nie tak dawno miłość nie oznaczała jedynie kontaktów intymnych ulepszonych gadżetami.A przecież dziś można je nabyć w każdym kiosku! I robią to piętnastoletnie dziewczynki wierzące, że skoro w radiu, telewizji i internecie tak definiuje się miłość, to seks musi być miłością. A miłość seksem.

Chciałabym, by dziennikarze telewizyjni przestali urządzać audycje o seksie, a zastanowili się wraz z gośćmi co zrobić by miłość przedstawiano jako rzeczywiście miłość, by przestała kojarzyć się wyłącznie z seksem? I co ma w walentynki zrobić kobieta obdarowująca mężczyznę nie tylko ciałem, ale po prostu miłością?



Telewizyjni dziennikarze nigdy jednak nie zdecydują się na postawienie takiego pytania. Musieliby bowiem radzić widzom, by przestali oglądać prowadzone przez nich programy. Zabijają one nie tylko inteligencję, o czym napisano już dziesiątki artykułów. Zabijają one także miłość. Najbrutalniej właśnie w tak zwany dzień zakochanych.